Szukając śladów Wojteczek, postanowiłam wybrać się z moim
ślubnym do późniejszej, po- wojteczkowej posiadłości moich pradziadków w Małym
Jodle.
Ale za nim tam dotarliśmy, odwiedziliśmy siostrę mojego
dziadka – Zofię i jej rodzinę, która również zamieszkiwała tę miejscowość. A
nóż, czegoś więcej się dowiem.
No i … dowiedziałam się, że dom Jana i Wiktorii został
sprzedany!!! Nie tego się spodziewałam.
Do tego żadnych zdjęć, pamiątek czy innych szpargałów. Po
prostu jałowo… Cóż nam pozostało … obejrzeliśmy jeszcze okolice sprzedanego
domu. Sama chatka z zewnątrz zmieniła się niewiele. Dobudowano tylko przy
wejściu , drewnianą werandkę. Nawet
niektóre drzewa zostały te same, choć po trzydziestu latach wydają się jakby
trochę większe J Wróciły wspomnienia, łezka w oku się
zakręciła…
"Drewniana Chata na końcu świata"
Natomiast to co jest po wschodniej stronie domu, to już inna bajka, obecnie jest to miejsce wprost stworzone dla miłośników aut terenowych. Nie ma już śladu po łące ze stokrotkami i koniku, który się tam pasł. Nowi właściciele chatki, są również właścicielami Camp 4x4 Małe Jodło i utworzyli tam tor off-roadowy. Więc nie trudno sobie wyobrazić, jak to teraz wygląda. Aczkolwiek , żeby się nie czepiać wąwóz i strumień został.
Kawałek toru off-roadowego
Po tym rekonesansie, już w domu, w kiepskim nastroju zasiadłam przed komputerem i jak to mi się czasem zdarza zaczęłam bezmyślnie klepać „Małe Jodło”. Szału nie było. Trochę relacji i zdjęć z imprez off-roadowych , wikipedia, mapy i ogłoszenie „ Drewniana chata na końcu świata”. Już wiedziałam o jaką chatę chodzi… toż to Herbusiowy domek.
W tym całym rozgoryczeniu a przy tym niezbyt racjonalnym
myśleniu, wpadłam na pomysł „a może by tak napisać do nowych właścicieli,
remontowali przecież chatkę, może znaleźli jakieś niepotrzebne a nawet
uszkodzone rzeczy im do niczego nie potrzebne a dla mnie jedyne pamiątki po
Janie i Wiktorii. Napisałam i …zapomniałam.
Po około trzech tygodniach otrzymuję wiadomość od niejakiej
Pani Joanny pt.: „Chyba pilne” o krótkiej treści informującej, że jest ona
(znaczy Pani Joanna) w posiadaniu kilku mało ważnych dokumentów , że będzie w
weekend w Małym Jodle i tu numer telefonu do kontaktu. I znowu emocje, cała
moja rodzina nie ma nawet kawałka jakiegokolwiek dokumentu a tu nawet kilka i
to u obcej osoby, a niech sobie będą i mało ważne… Dzwonię…
Pani Joanna okazała się wspaniałą i sympatyczną osobą, tak
samo jak ja mającą kręćka na punkcie starych szpargałów oraz historii
rodzinnych, no i nie może być inaczej off-roadu.
Opowiedziała mi, jak weszła w posiadanie tych dokumentów.
Przyznam, że było to trochę, a może i bardzo niesamowite. Otóż, gdy nabyli tę nieruchomość, po za
ścianami i rozwalającego się pieca nie było tam nic. Od podłóg aż po
dach – pustka. Całe wnętrze domku zostało gruntownie odrestaurowane zachowując
jednak charakter starej , wiejskiej chaty. Tak jak wcześniej pisałam, na
zewnątrz budynek wygląda jak wyglądał, a nowi właściciele zachowali nawet
tabliczkę adresową gdzie widnieje nazwisko mojego pradziadka.
Pewnego dnia, nad Mały Jodłem rozpętała się burza, tak
gwałtowna, że z hukiem pootwierały się okna, a ze strychu wysypały się
dokumenty i zdjęcia. Wywołało to niezłe poruszenie a Pani Joasia zarzeka się,
że nic tam nie było. Myślę, że pradziadek Jan miał na strychu niezłą skrytkę i
dlatego nikt wcześniej tam nic nie znalazł i dopiero burza zrobiła swoje… kto
wie a nóż sam Jan nam chciał coś przekazać.
Pani Joanna chciała, oprawić znalezione zdjęcia i powiesić w chatce …ale
wtedy otrzymała wiadomość ode mnie i postanowiła wszystko mi przekazać.
Umówiłyśmy się na lipcową, jak się okazało bardzo upalną niedzielę. Jednak,
zastrzegła sobie, że może jej już nie być, ale będzie tam osoba która mi
wszystko przekaże. I tak się stało. Odebrałam dokumenty od równie sympatycznego
Pana Tomka.
Tylko dwie rzeczy się nie zgadzały: nie było to kilka tylko
kilkadziesiąt i nie małoważnych tylko dla mnie wręcz bezcennych dokumentów. Owszem większość
były to dokumenty gospodarcze, ale była tam również książeczka wojskowa mojego
pradziadka, odpis wyroku spadkowego po moim prapradziadku Wojciechu a także
dokument, którego poszukiwałam od miesięcy w różnych archiwach i urzędach –
Orzeczenie Wojewody Kieleckiego w sprawie zamiany części osady tabelowej,
zapisanej w tabeli nadawczej wsi Wojteczki, pow. opatowskiego, pod nr 1 na
grunt z majątku państwowego Małe Jodło powiatu opatowskiego. Byłam
przeszczęśliwa. Postanowiliśmy jeszcze raz rzucić okiem na dawną własność Jana
i przejść się wąwozem, który był częścią jego posiadłości. Ponieważ nasz
samochód nawet nie przypomina terenówki
a dojazd bezpośrednio pod dom zwykłym samochodem grozi zbieraniem części po drodze,
postanowiliśmy go zostawić koło domu Franciszka Herbusia pradziadka Piotra
Jakubowskiego – współautora powstającej książki (oczywiście książkę ze mną
tworzy Piotr nie Franciszek).
Samochód zaparkowaliśmy ku memu zdziwieniu obok dwóch innych aut. Jak na opuszczone miejsce to trochę dużo. A z naprzeciwka szły w naszym kierunku dwie osoby płci męskiej, jedna w podeszłym wieku, a druga chyba w moim wieku. Coś mi się zaczęło kołatać po głowie, że słyszałam kiedyś o stryju Stachu (ostatnio widziałam go jakieś 30 lat temu), który z pomocą zięcia miał uprawiać tam porzeczki. Więc w ciemno… albo trafię albo nie… „dzień dobry stryju…jestem córką Władzi i Zygmunta itd.”
![]() |
Mój skarb |
Dom Franciszka i Elżbiety
Samochód zaparkowaliśmy ku memu zdziwieniu obok dwóch innych aut. Jak na opuszczone miejsce to trochę dużo. A z naprzeciwka szły w naszym kierunku dwie osoby płci męskiej, jedna w podeszłym wieku, a druga chyba w moim wieku. Coś mi się zaczęło kołatać po głowie, że słyszałam kiedyś o stryju Stachu (ostatnio widziałam go jakieś 30 lat temu), który z pomocą zięcia miał uprawiać tam porzeczki. Więc w ciemno… albo trafię albo nie… „dzień dobry stryju…jestem córką Władzi i Zygmunta itd.”
Trafiłam. Chwilka rozmowy i ruszyliśmy w swoją stronę.
Chatka jak chatka, od ostatniej wizyty nic się nie zmieniła, obeszliśmy ją
dookoła, zrobiliśmy trochę fotek. Przyszła kolej na wąwóz… niezabawiliśmy tam
długo… wracaliśmy szybciej niż schodziliśmy, a to był nie lada wyczyn bo
stromizna spora była, ale wściekłe komarzyce skutecznie nam pomogły. Pozostał
nam powrót, wprawdzie bardzo niewygodny bo wertepy były niewiarygodne ale jakże
malowniczy. Z dala rysowały się nasze świętokrzyskie góry a dookoła szumiące
złotem pola. Po prostu pięknie J
Na franciszkowym podwórzu zastaliśmy jeszcze stryja i jego zięcia Dariusza.
Przyszło mi do głowy, że skoro nie mogę obejrzeć domu Jana, a i po remoncie nie
ma to większego sensu, to może dom Franciszka warto zobaczyć. Poprosiłam stryja
o pozwolenie a on bez wahania się zgodził. To co tam zobaczyłam, trudno opisać.
Czas się w tym domu zatrzymał jakieś 80 lat temu. A wzruszenie ścisnęło mi
gardło, gdy zobaczyłam na drewnianej belce pod powałą wyryty napis „Dn. 13/07
1920 R.” Była to data budowy tej chaty… budowy w Wojteczkach! Przecież
wojteczkowe domy zostały rozebrane i przewiezione właśnie tu do Małego Jodła i
ponownie złożone. I ja właśnie w takim domu byłam w którym nie tylko ściany,
ale i meble, obrazy oraz inne drobne sprzęty
miały miejsce w „moich” Wojteczkach.
Dn. 13/07 1920 R.
( ale lampy elektrycznej w Wojteczkach nie było)
Była to jedna z najpiękniejszych oraz najbardziej owocnych
moich wycieczek w przeszłość.