niedziela, 7 czerwca 2015

Drzewo Genealogiczne Herbusiów

Witam Kochani po dłuższej przerwie. Praca nad książką i nie tylko, nie pozwalały mi zbyt często tu zaglądać. Postanowiłam się zrehabilitować i pokazać Wam efekt mojej pracy. 

Zapraszam do zapoznania z drzewem genealogicznym mojej rodziny, a właściwie tylko jednej gałęzi.
Mam nadzieję, że odnajdziecie na zamieszczonej tablicy swoich przodków, a jest to wielce prawdopodobne,  ponieważ Herbusiowie to jeden ród.  Jeśli się to Wam uda, proszę piszcie do mnie...dzięki temu będziemy mogli powiększać nasze drzewko.

Seniorami całego rodu Herbusiów, do których udało mi się dotrzeć, byli Jakub i Anastazja z Floreckich. Brat Jakuba, Urban mieszkający w Wojteczkach, prawdopodobnie nie był żonaty i był bezdzietny. 


Niestety, ze względów technicznych nie mogę na blogu umieścić, obrazu DG, które będzie czytelne.

Oto link do zdjęcia drzewa genealogicznego w dobrej jakości:











wtorek, 22 lipca 2014

Dziedzictwo małych ojczyzn Ociesęki i okolice - sesja popularno - naukowa


Dnia 4 maja w remizie OSP odbyła się tak długo oczekiwana przeze mnie sesja popularno - naukowa "Dziedzictwo małych ojczyzn Ociesęki i okolice". 

Niestety nie wszyscy prelegenci dotarli, nie było dr. Lechowicza i prof. Cabana. 

Ale i temu udało się zaradzić, niezastąpiony Pan Dariusz Kalina przedstawił część informacji o górze Zamczysko, a Pan Janusz Juszczyk przeczytał artykuł opracowany przez dr. Z. Lechowicza pt.: "Badania archeologiczna na stanowisku Zamczysko w Widełkach". 
Następnie Pan Roman Mirowski zapoznał nas z zabytkami architektury w gminie Raków, a wyżej wspomniany Pan Kalina miał nam przedstawić przeszłość osadniczą i przemysłową Ociesęk i okolic, lecz niestety "na okolice" brakło czasu...wielka szkoda.



fot. Jolanta Bernat Czerwiec

W sesji uczestniczył również Aleksander Zinczenko, ukraiński dziennikarz, który jest autorem "Godziny papugi" - książki o polskim oficerze pochodzącym z Ociesęk - Ludwiku Domoniu, którego potomkowie (oczywiście Ludwika nie Aleksandra) również przybyli na spotkanie. Swoimi wspomnieniami podzielili się także potomkowie ostatniego dziedzica Ociesęk.




fot. Jolanta Bernat  Czerwiec

Nie zmienia to jednak faktu, że tematy które były poruszane zostały nie wyczerpane.  Oj, pozostał niedosyt…


Ale... koniecznie jeszcze muszę dodać, że całość poprowadził Pan Janusz Juszczyk - prezes OSP w Ociesękach, natomiast Ania Suska zachwyciła nas wzruszającą deklamacją wierszy patriotycznych. Byłabym niesprawiedliwa nie wspominając także o paniach z Koła Gospodyń Wiejskich, które oprócz śpiewania, czuwały nad wszystkim i wszystkimi, a ich ciasta to po prostu bajka, nie mają sobie równych.




Poniżej streszczenie wykładu Pana Dariusza Kaliny, przygotowane przez niego samego pt:


"Osadnictwo na terenie parafii Ociesęki"

Pierwsza wzmianka źródłowa na temat wsi Ociesęki pochodzi z XVI w. i dotyczy przepływającej u podnóża wzniesienia strumienia, na którym znajduje się kosciół parafialny. Pod względem administracyjnym wieś położona jest na terenie powiatu wiślickiego (szydłowskiego). W przeszłości schodziły się tu granice trzech powiatów: chęcińskiego, wiślickiego i sandomierskiego. (…)
Postęp osadnictwa zwykle potwierdza powstanie własnej parafii, która do życia powołać może właściciel osady. Z dotychczasowych badań wynika, że najstarsza parafia wydaje być w Szumsku, założona przez właściciela tutejszego zamku zwanego Szumko, na terenie obecnej wsi Rembów. Przypuszcza się, że fundator zamku i tutejszego kościoła należał do rodu Odrowążów. Córka jego, z braku męskiego potomka, wyszła za przedstawiciela rodu Poraitów około połowy XIV w. Nowy dziedzic okolicznych dóbr otrzymał również zamek Szumsko, który okazał się jednak nie do zamieszkania z powodu błędów technicznych popełnionych przez budowniczych. W nieodległych Kurozwękach wzniósł nowy zamek, czym zapoczątkował budowę rozległego majątku ziemskiego. W jego skład weszła i wieś Bardo parafialna, pierwotnie (w 1382) należąca do biskupów włocławskich, którzy w nieodległym Łagowie posiadali stolice własnych dóbr. Na przełomie XIV i XV w. stała się własnością rodu Kurozwęckich. Wieś ta z czasem otrzymała własny kościół parafialny. Jego uposażenie opisuje żyjący w XV w. Jan Długosz. W jego opisie W latach 1470-80 Czyżów został wymieniony jako pozostający w zasięgu parafii w Bardzie, a jako właściciela wymieniono Mikołaja Kurozwęckiego herbu Poraj. W tym czasie wieś jest jak na owe czasy, i dość odludne miejsce dobrze zagospodarowana. Lokowana na prawie niemieckim, miała 14 łanów kmiecych, sołectwo założone na dwóch łanach z zagrodą, jest wymieniony dwór (praedium unicum militare), oraz folwark należące do dziedzica. Na terenie parafii znajdowała się wieś niewielka wieś Czyżów również własność Kurowęckiego, położona w terenie lesistym, na granicy powiatu. Po stronie powiatu chęcińskiego, w parafii daleszyckiej, znajdowała się inna wieś Czyżów, należąca do Przedbora z Koniecpola herbu Pobóg. Miała ona 10 łanów kmiecych oraz folwark rycerski, na którego gruncie również znajdował się dwór (praedium unicum militare), należący do dziedzica.Tak więc na terenie pogranicza powiatów chęcińskiego i sandomierskiego znajdowały się dwie wsie o nazwie Czyżów, należące do rodów Kurozwęckich i Lanckorońskich, w których znajdowały się obiekty dworskie, świadczące, że obie te osady traktowane były jako siedziby rycerskie. Nie znamy lokalizacji tych obiektów na terenie obu tych wsi, ale na uwagę należy zwrócić istnienie obiektu warownego, który przedstawił mój przedmówca, dr Zbigniew Lechowicz. Jest on zwany Zamczysko, a datowany na przełom XIV i XV w. Jak zdołaliśmy się przekonać, miał on charakter raczej strażnicy, niż rezydencji. Znajduje się on na terenie przygranicznym powiatów, czyli chęcińskiego, sandomierskiego wiślickiego . Wsi Ociesęki w tym czasie jeszcze nie ma. Powstała zapewne w pierwszej ćwierci XVI stulecia. Pierwsza ta na jej temat wzmianka pochodzi z Księgi uposażeń beneficjów biskupstwa krakowskiego z 1529 r. czytamy w niej, że pleban parafii bardzkiej pobierał dziesięcina snopowa z folwarku we wsi Bardo, z ról w Pęchowie i Pęchowcu i z całej wsi Ociesęki.Jej założycielem nie był jednak żaden z rodziny Kurozwęckich, W 1520 r. po śmierci ostatniego z rodu Kurozwęckich – Hieronima, Bardo wraz z Podgrodziem (dzisiejszym Rembowem), Lipinami, Zalesiem i Pągowcem przeszły w ręce rodziny Gnoińskich herbu Warmia czyli Rak. Jego córka ostatniego właściciela tych dóbr – Hieronima, wniosła w posagu Pągowiec wraz z parafialnym Bardem (w tym więc teren na którym postanie wieś Ociesęki), Lipinami, Podgrodziem i Zalesiem) swemu mężowi Krzysztofowi Gnoińskieu. Jak widzimy, wsi Ociesęki wówczas nie było. Majątek Gnoińskich przeszedł wraz z ręką Jadwigi w dom jej męża Jana Sienieńskiego herbu Dębno. Na gruntach jednej z nich, wsi Pągowiec, wspomniane nowy właściciel założył nieopodal miasto, które nazwał Rakowem (od przedstawienia widniejącego w herbie jego żony Jadwigi – czerwonego raka na białym polu). Po śmierci Jana (w 1598 lub 1599 r.) tutejsze dobra przejął jego syn – Jakub Sienieński. Stało się ono stolicą wolnomyślicielstwa i tolerancji religijnej, podobnie jak nieodległy Chmielnik.Posiadali również Bardo, a co za tym idzie ludność katolicka zamieszkująca parafię (wsie Bardo i Czyżów) utraciła dostęp do katolickiego nabożeństwa. Kościół nie został on przemieniony w zbór protestancki, ale zamknięty a jego uposażenie przejęte przez dysydentów. W tym czasie wieś Czyżów, leżąca w parafii bardzkiej, stała się własnością królewską, jak potwierdza to lustracja dóbr monarszych odbyta w 1565 r. Była ona dobrze zagospodarowana. Zanotowano na jej terenie 10 kmieci osadzonych na rolach niepomiernych, z których 8 opłaci czynszu et laboris po 1 grzywnie, dwóch po floreny dwa. Sześciu kmieci dawało stację po jednym kapłonie, dwa sery i 15 jaj, oraz sepu po trzy korcy owsa. Dwóch kmieci zajmowało się produkcją gontów, rocznie oddając staroście szydłowskiemu dodatkowo ich 10 kop. W pobliżu wsi stała karczma, z której karczmarz płacił jedną grzywnę czynszu oraz dwa przedsiębiorstwa przemysłowe. Dwa lata wcześniej, w 1562 roku, w pobliżu wsi, Marcin Zborowski, wojewoda poznański, starosta szydłowski, stopnicki, i odolanowski, założył dwie huty szkła podle Kutasa na rzece, która od Barda bieży bukowskiego lasa, którą oddał w posiadanie hutnikowi Tomaszowi. Z obu hut rocznie pobierano po 5 grzywien i sckła, co stoi za grzywnę. Ponadto jeden z hutników opłacał czynsz z pustych ról i łąk, zaś drugi rocznie czynszu 30 groszy. We wsi wymieniony został kmieć osadzony nowo, który jeszcze nie płaci bo się jeszcze nie zbudował i na woli siedzi, za dwa lata ma płacić po 1 grzywnie i insze podatki jako inszy kmiecie. Jeden z kmieci dawał również miodu ćwierć 1 liczoną po groszy 36. Wszyscy byli zwolnieni z wszelkich darmowych prac na rzecz starosty – i dlatego tak wielki czynsz płacą.W rejestrze poborowym powiatu wiślickiego z 1579 r. we wsi królewskiej Czyżów! wymieniono istniejącą parafię, mającą w swoim zasięgu jedną wieś Czyżów i dwie huty szkła. Niedaleko od niej powstała druga parafia patronatu królewskiego, we wsi Potok, obejmujące wsie: Potok i Rudki (wsi królewskie), Lipiny i Zaleszany (wsi kasztelana żarnowskiego), Cisów i Drogowle (biskupstwa krakowskiego) oraz dwie kopalnie żelaza zwane Sedliski i Kotkin. Powstanie zapisu o parafii w obecnej wsi Czyżów, w której nie ma żadnych śladów kościoła, podobnie jak w aktach kościelnych musi nas zastanawiać. Nie znamy powodów takie zapisu przez królewskiego urzędnika, może są/były dokumenty, które zapowiadały lub fundowały parafię w tej wsi, ale w tym momencie są dla naszych badań dostępne. Wydaje się jednak, że były one odpowiedzią na społeczne zapotrzebowanie ludności katolickiej wśród wzrastającej ilości ludzi w czasach postępu osadniczego na terenie świeżo wykarczowanym, innym powodem wykształcania się nowych parafii ze starych była atmosfera panująca po soborze trydenckim. Szczególnie ważnym było dla kościoła docieranie z przekazem do wiernych poprzez zagęszczanie sieci parafialnej.
Istniejącą wieś Ociesęki, powstałą około 1520-1529, na terenie której prowadzono działalność osiedleńczą, z końcem XVI a początkiem XVII w. zakupił Jan Gutkowski, który zbuduje w niej pierwszy dwór i ufunduje kościół parafialny. Jego przeszłość jest dość tajemnicza, anwet jego nazwisko zapisywane było jako Jan Gotkowski, Gostkowski, a nawet Gorzkowski), herbu Lubicz lub Rawicz, pisany jest z Gutkowa w ziemi płockiej (woj. mazowieckie, pow. żuromiński, gmina Siemiątkowo), według Niesieckiego nosił nazwisko Gut i pochodził z rodu Rawiczów. Według Waleriana Nekanda Trepki, zażartego tropiciela wszystkich tych, którzy nieprawnie posiadali w ówczesnej Polsce tytuły szlacheckiej i korzystali z praw przynależnych temu stanowi, pisze bna jego temat w te słowa: „Gutowski był to syn Guta ślusarza z Wiślice, który Gut chleba i kukielki na rynek piekał. Była mać jego stara jeszcze żywa Anno 1622, przecie chleb także piekała; umarła na powietrze w Wiślicy Anno 1622. Ten syn ich służył u p. Myszkowskiego, marszałka koronnego, że uczynił go dozorcą wsi u nowego miasta Korczyna – Sępichowa i Skotnik, potem u Rakowa Osiek i Wola dzierżeć mu był dał, co administrując lat kilkanaście, zbił się w pieniądze, że kupił był wieś Piasek u Wiślice. Temu przez nieostrożność i niewiadomość jego chłopstwa dano było pisarstwo nowomiejskie grodzkie za starosty nowomiejskiego. Pojął Komornicką circa 1598 z Skrobaczowa, miał z nią synów trzech i dziewkę”. I dalej:„Pan starosta krakowski Tarnowski chciał aby mu był przedał tę wieś Piasek. Odmówił przedania, z czego rozgniewał p. starostę, że mu zadał, iż chłop jest Gut z Wiślice, niegodzien wsi ziemskiej trzymać, obiecywał mu kijmi go kazać zabić. On zafrasował się i umarł Anno 1623. Syn jego najmował sobie izdebkę na Mikołajskiej ulicy, nauką iurem bawił się, a matka tego syna mieszkała najmem w uliczce za św. Franciszkiem w Krakowie. Dziewkę dał za mieszczanina krakowskiego, wdowca Rymara, z których pod r. (Poz. 600, s. 160-161)”.
Wydaje się słusznym stwierdzić, że jego pochodzenie już w czasach sobie współczesnych było mocno niepewne. Informacja i zakupie przez niego wsi Piasek Wielki lub Pasek Mały jak dotąd nie jest potwierdzona źródłowo. Ważnym jest jednak obecność rodziny Bobolów w sąsiednim dla dóbr Piasek majątku Dobrowoda. Byli ono silnie związani z kręgiem jezuitów krakowskich i warszawskich, w tym z samym Piotrem Skargą. Parafia utworzona została 1610 r. Erekcja kościoła zachowała się na terenie parafii. Z jej tekst wiadomo, że na prośbę fundatorów Jana Gutkowskiego z Gotkowa w ziemi płockiej pisarza ziemskiego sandomierskiego i jego małżonki Zuzanny z Komorowskich z Komornik, ufundowany został i uposażony kościół parafialny pw. św. Jana Chrzciciela i Jana Ewangelisty.W akcie fundacyjnym czytamy: „Abym przez to mógł wysłużyć łaskę Bożą moim dobroczyńcom. Sobie samemu, jak również wszystkim ze mną spokrewnionym i spowinowaconym (… z woli i zrządzenia Bożego objąwszy na wieczne czasy posiadanie nabyte prawnie dobra Ociesęki, miałem szczególnie pragnienie, ażeby w tych dobrach wznieść kościół w celu sprawowania kultu Bożego w obrządku rzymskokatolickim, jako że położony w sąsiedztwie kościół Bardo został zbezczeszczony i opuszczony, w nim zwykle gromadzili się mieszkańcy okoliczni, ażeby korzystać z sakramentów, a inne kościoły są bardziej oddalone…”. Kościół został konsekrowany 22 XII 1617 r. przez biskupa krakowskiego Szyszkowskiego, realizującego w praktyce postanowienia soboru trydenckiego na terenie swojej diecezji. Powstał w ten sposób nowy majątek ziemski oparty o ówczesne prawo ziemskie, z dworem właściciela, folwarkiem, a co najbardziej nobilitujące – prawem patronatu na własnym kościołem parafialnym. Co więcej, Jan Gutkowski nadał dziesięcinę z niektórych ról w Ociesękach kościołowi parafialnemu w Pierzchnicy, mieście Jego Królewskiej Mości. Okręg duszpasterski wówczas obejmował wsie Widełki i Włochy, Brzezinki, Lubawę, odjęte do parafii biskupiej w Cisowie w 1765 r. Odtąd obejmowała stale wsie Ociesęki, Kozieł, Wółkę Pokłonną, Korzenno, Smyków, Mędrów i Wojteczki. Przynajmniej część tych wsi miała charakter przemysłowy, w XVII i XVIII w. funkcjonowały huty szklane, kuźnica żelaza, kopalnia w rudy żelaznej w Wojtyczkach, a także młyny, karczmy i browar. Rolnictwo nie mogło zaspokoić w pełni potrzeb mieszkańców z racji słabych gleb i niewielkich nadziałów ziemi. Pierwotny las wycięty został jeszcze w połowie XVI stulecia, pozostałe jego części zaś w XVIII w. O hodowli owiec wiadomości pewne mamy dopiero w XIX w. Wszystko to jednak nie dawało mieszkańcom możliwości rozwoju. Ważnym elementem tego ponurego obrazu jest upadek miast w regionie – Rembowa, Dębna a wreszcie i Rakowa. W 1883 r. parafia obejmowała następujące wsie i osady: Ociesęki, Huta Nowa, Wólka Pokłonna, Koźla, Czarna, Grudno, Igrzycznia, Jóźwiny i Zamczysko.
Losy ostatniego dziedzica majatku Ociesęki zaprezentuje kolejny prelegent. 
Ważną rolę odegrał Radostów po wygnaniu arian z pobliskiego Rakowa. Dzięki protekcji właścicielki wsi (wdowie po Krzysztofie Wylamie Anny z Cikowskich, część z nich znalazła tutaj bezpieczne schronienie.W radostowskim zborze od roku 1649 posługę sprawował znany działacz ariański,wybitny myśliciel – Andrzej Wiszowaty (zastąpił on w pełnieniu obowiązków ministra tutejszego zboru Krzysztofa Lubienieckiego). Podczas swej pracy w Radostowie zajmował się układaniem pieśni religijnych, przekładem na język polski psalmów króla Dawida oraz pisaniem komentarza do Nowego Testamentu. Zbór ariański w Radostowie istniał do roku 1652, po śmierci Wylamowej, jej zięć Sieniuta doprowadził do jego likwidacji.

wtorek, 29 kwietnia 2014

Dzień św. Floriana w Ociesękach

Nadszedł nareszcie ten dzień... 
Wspominana w którymś z poprzednich moich postów sesja się nareszcie się odbędzie!
A to miała być we wrześniu tamtego roku, a to w listopadzie...aż do teraz.
Ogłaszam wszem i wobec że 4 maja 2014 roku przy okazji obchodów "Dnia św. Floriana"
odbędzie się w Ociesękach sesja popularno - naukowa "Dziedzictwo małych ojczyzn - Ociesęki i okolice"


czwartek, 20 lutego 2014

Dziwna Historia

Szukając śladów Wojteczek, postanowiłam wybrać się z moim ślubnym do późniejszej, po- wojteczkowej posiadłości moich pradziadków w Małym Jodle.
Ale za nim tam dotarliśmy, odwiedziliśmy siostrę mojego dziadka – Zofię i jej rodzinę, która również zamieszkiwała tę miejscowość. A nóż, czegoś więcej się dowiem.
No i … dowiedziałam się, że dom Jana i Wiktorii został sprzedany!!! Nie tego się spodziewałam. 
Do tego żadnych zdjęć, pamiątek czy innych szpargałów. Po prostu jałowo… Cóż nam pozostało … obejrzeliśmy jeszcze okolice sprzedanego domu. Sama chatka z zewnątrz zmieniła się niewiele. Dobudowano tylko przy wejściu , drewnianą werandkę.  Nawet niektóre drzewa zostały te same, choć po trzydziestu latach wydają się jakby trochę większe J  Wróciły wspomnienia, łezka w oku się zakręciła…



"Drewniana Chata na końcu świata"

Natomiast to co jest po wschodniej stronie domu, to już inna bajka,  obecnie jest to miejsce wprost stworzone dla miłośników aut terenowych.  Nie ma już śladu po łące ze stokrotkami i koniku, który się tam pasł. Nowi właściciele chatki, są również właścicielami Camp 4x4 Małe Jodło i utworzyli tam tor off-roadowy.  Więc nie trudno sobie wyobrazić, jak to teraz wygląda. Aczkolwiek , żeby się nie czepiać wąwóz i strumień został. 




Kawałek toru off-roadowego

Po tym rekonesansie, już w domu, w  kiepskim nastroju zasiadłam przed komputerem i jak to mi się czasem zdarza zaczęłam bezmyślnie klepać „Małe Jodło”. Szału nie było. Trochę relacji i zdjęć z imprez off-roadowych , wikipedia, mapy  i ogłoszenie „ Drewniana chata na końcu świata”. Już wiedziałam o jaką chatę chodzi… toż to Herbusiowy domek.
W tym całym rozgoryczeniu a przy tym niezbyt racjonalnym myśleniu, wpadłam na pomysł „a może by tak napisać do nowych właścicieli, remontowali przecież chatkę, może znaleźli jakieś niepotrzebne a nawet uszkodzone rzeczy im do niczego nie potrzebne a dla mnie jedyne pamiątki po Janie i Wiktorii. Napisałam i …zapomniałam.
Po około trzech tygodniach otrzymuję wiadomość od niejakiej Pani Joanny pt.: „Chyba pilne” o krótkiej treści informującej, że jest ona (znaczy Pani Joanna) w posiadaniu kilku mało ważnych dokumentów , że będzie w weekend w Małym Jodle i tu numer telefonu do kontaktu. I znowu emocje, cała moja rodzina nie ma nawet kawałka jakiegokolwiek dokumentu a tu nawet kilka i to u obcej osoby, a niech sobie będą i mało ważne… Dzwonię… 
Pani Joanna okazała się wspaniałą i sympatyczną osobą, tak samo jak ja mającą kręćka na punkcie starych szpargałów oraz historii rodzinnych, no i nie może być inaczej off-roadu.
Opowiedziała mi, jak weszła w posiadanie tych dokumentów. Przyznam, że było to trochę, a może i bardzo niesamowite. Otóż, gdy nabyli tę nieruchomość, po za  ścianami i rozwalającego się pieca nie było tam nic. Od podłóg aż po dach – pustka. Całe wnętrze domku zostało gruntownie odrestaurowane zachowując jednak charakter starej , wiejskiej chaty. Tak jak wcześniej pisałam, na zewnątrz budynek wygląda jak wyglądał, a nowi właściciele zachowali nawet tabliczkę adresową gdzie widnieje nazwisko mojego pradziadka.



Kiedyś nr 1, obecnie 35


Wracając do niesamowitości…
Pewnego dnia, nad Mały Jodłem rozpętała się burza, tak gwałtowna, że z hukiem pootwierały się okna, a ze strychu wysypały się dokumenty i zdjęcia. Wywołało to niezłe poruszenie a Pani Joasia zarzeka się, że nic tam nie było. Myślę, że pradziadek Jan miał na strychu niezłą skrytkę i dlatego nikt wcześniej tam nic nie znalazł i dopiero burza zrobiła swoje… kto wie a nóż sam Jan nam chciał coś przekazać.  Pani Joanna chciała, oprawić znalezione zdjęcia i powiesić w chatce …ale wtedy otrzymała wiadomość ode mnie i postanowiła wszystko mi przekazać. Umówiłyśmy się na lipcową, jak się okazało bardzo upalną niedzielę. Jednak, zastrzegła sobie, że może jej już nie być, ale będzie tam osoba która mi wszystko przekaże. I tak się stało. Odebrałam dokumenty od równie sympatycznego Pana Tomka. 



Mój skarb


Tylko dwie rzeczy się nie zgadzały: nie było to kilka tylko kilkadziesiąt i nie małoważnych tylko dla mnie  wręcz bezcennych dokumentów. Owszem większość były to dokumenty gospodarcze, ale była tam również książeczka wojskowa mojego pradziadka, odpis wyroku spadkowego po moim prapradziadku Wojciechu a także dokument, którego poszukiwałam od miesięcy w różnych archiwach i urzędach – Orzeczenie Wojewody Kieleckiego w sprawie zamiany części osady tabelowej, zapisanej w tabeli nadawczej wsi Wojteczki, pow. opatowskiego, pod nr 1 na grunt z majątku państwowego Małe Jodło powiatu opatowskiego. Byłam przeszczęśliwa. Postanowiliśmy jeszcze raz rzucić okiem na dawną własność Jana i przejść się wąwozem, który był częścią jego posiadłości. Ponieważ nasz samochód nawet nie przypomina  terenówki a dojazd bezpośrednio pod dom zwykłym samochodem  grozi zbieraniem części po drodze, postanowiliśmy go zostawić koło domu Franciszka Herbusia pradziadka Piotra Jakubowskiego – współautora powstającej książki (oczywiście książkę ze mną tworzy Piotr nie Franciszek). 




Dom Franciszka i Elżbiety

 Samochód zaparkowaliśmy ku memu zdziwieniu obok dwóch innych aut. Jak na opuszczone miejsce to trochę dużo.  A z naprzeciwka szły w naszym kierunku dwie osoby płci męskiej, jedna w podeszłym wieku, a druga chyba w moim wieku. Coś mi się zaczęło kołatać po głowie, że słyszałam kiedyś o stryju  Stachu (ostatnio widziałam go jakieś 30 lat temu), który z pomocą zięcia miał uprawiać tam porzeczki. Więc w ciemno… albo trafię albo nie… „dzień dobry stryju…jestem córką Władzi i Zygmunta itd.”
Trafiłam. Chwilka rozmowy i ruszyliśmy w swoją stronę. Chatka jak chatka, od ostatniej wizyty nic się nie zmieniła, obeszliśmy ją dookoła, zrobiliśmy trochę fotek. Przyszła kolej na wąwóz… niezabawiliśmy tam długo… wracaliśmy szybciej niż schodziliśmy, a to był nie lada wyczyn bo stromizna spora była, ale wściekłe komarzyce skutecznie nam pomogły. Pozostał nam powrót, wprawdzie bardzo niewygodny bo wertepy były niewiarygodne ale jakże malowniczy. Z dala rysowały się nasze świętokrzyskie góry a dookoła szumiące złotem pola. Po prostu pięknie J Na franciszkowym podwórzu zastaliśmy jeszcze stryja i jego zięcia Dariusza. Przyszło mi do głowy, że skoro nie mogę obejrzeć domu Jana, a i po remoncie nie ma to większego sensu, to może dom Franciszka warto zobaczyć. Poprosiłam stryja o pozwolenie a on bez wahania się zgodził. To co tam zobaczyłam, trudno opisać. Czas się w tym domu zatrzymał jakieś 80 lat temu. A wzruszenie ścisnęło mi gardło, gdy zobaczyłam na drewnianej belce pod powałą wyryty napis „Dn. 13/07 1920 R.” Była to data budowy tej chaty… budowy w Wojteczkach! Przecież wojteczkowe domy zostały rozebrane i przewiezione właśnie tu do Małego Jodła i ponownie złożone. I ja właśnie w takim domu byłam w którym nie tylko ściany, ale i meble, obrazy oraz inne drobne sprzęty  miały miejsce w „moich” Wojteczkach.




Dn. 13/07 1920 R.
( ale lampy elektrycznej w Wojteczkach nie było)



Była to jedna z najpiękniejszych oraz najbardziej owocnych moich wycieczek w przeszłość.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Wypad do Cisowa i Wojteczek…nareszcie!!!



Wprawdzie ostatnia wycieczka do Wojteczek nie udała się, ale wkrótce nadarzyła się kolejna okazja.
W niedzielę 30 czerwca 2013 roku w Cisowie miały się odbyć uroczystości partyzanckie „Wybranieckich”. Był to dla mnie bardzo ważny dzień, po pierwsze ze względu na te obchody, po drugie po raz pierwszy miałam osobiście poznać pana Piotra Bochnackiego i panią Stasię Jaroń oraz Tadzia Blicharza i jego żonę Ewę, którzy zaproponowali mi i mojemu ślubnemu wspólny wypad do Wojteczek.

Około 11.00 wyruszyliśmy z Ostrowca do Cisowa. Dojechaliśmy pod kościół cisowski właściwie bez przeszkód. Nie bardzo wiedziałam jak pan Bochnacki wygląda, więc na początku zaczepiłam jakichś panów siedzących w samochodzie, ale okazało się, że to pomyłka. Chyba trochę byli zdziwieni… Czekałam dalej. Jako pierwszy podjechał Tadeusz z Ewą. Pamiętałam ich ze zdjęcia, więc nie miałam żadnych wątpliwości, że to oni. Chwilę za nimi pojawił się pan Piotr, który oprócz pani Stasi przywiózł ze sobą dwóch wspaniałych genealogów, pana Leszka Ćwiklińskiego i Krzysztofa Dławichowskiego.
Pani Stasia to cudowna kobieta, mimo swoich 91 lat, pełna wigoru i radości życia. Jak już wcześniej pisałam, była ona świadkiem strasznego mordu w Wojteczkach. Trudno jej się pogodzić z tym, że ludzie zapomnieli o tej tragedii i prawie nikt nie wie, co się tam stało. Jej pragnieniem jest by w Wojteczkach stanęła tablica upamiętniająca ofiary tej zbrodni.
Moje pierwsze spotkanie z panią Stasią i panem Piotrem, po lewej mój mąż Sławek.
fot. Tadeusz Blicharz

Do całej grupy dołączyła jeszcze Jola Czerwiec, również zapalony genealog amator. Po za tym bardzo kreatywna i wszechstronna osóbka. Już nie mogę doczekać się „Święta Chleba” w Sędku by spróbować jej wypieków.
Ale wróćmy do uroczystości. Obchody rozpoczęto przy pomniku poświęconemu „Wybranieckim” następnie wszyscy przeszli do kościoła gdzie odbył się koncert, a następnie uroczysta msza. Wszystko by było pięknie, gdyby nie to, że do kościoła nie udało nam się wejść, więc z Tadziem i Ewą staliśmy przed wejściem… wiało tak, ze głowy chciało nam pourywać. Przed końcem mszy Tadzio zaproponował, żebyśmy końcówkę sobie odpuścili i pojechali do nich na gorącą kawę…i tak zrobiliśmy.

Wybranieccy
fot. Krzysztof Dławichowski
No muszę powiedzieć, że miejsce, w którym państwo Blicharzowie mieszkają jest urzekające. Ach, te widoki…
 A do tego odkryłam, że Tadeusz oprócz talentu fotograficznego ma również talent malarski. Zresztą, jego obrazy i fotografie można obejrzeć na kieleckie.com.pl w zakładce galerie. Po kawce, nadszedł czas na Wojteczki. Zostawiliśmy naszą niskopodłogową Lagunę na podwórzu a załadowaliśmy się do samochodu Tadzia, który świetnie sobie dawał radę z wybojami leśnej drogi…oczywiście samochód, chociaż Tadzio też. Dojechaliśmy do miejsca, gdzie poprzednio zakończyłam swoją wycieczkę. No, błoto było, nie da się ukryć, ale stali bywalcy przeprowadzili nas bez problemu.
I dotarliśmy do Wojteczek!!!
Hmm, Wojteczki… środkiem droga, po lewej las, po prawej las i trochę kupek kamienia po kominach dawnych domów.
I ta dziwna atmosfera. Tadeusz pyta, co czuję… No radość to nie była… Miałam wrażenie, jakbym była w leśnej świątyni. Zrozumiałam, o czym pisał do mnie Tadeusz, ten lęk i niepokój… To naprawdę zastanawiające, nie w jednym lesie byłam, ale coś takiego mi się jeszcze nie przydarzyło.
W „centrum” po lewej stronie metalowy krzyż i stoliczek, na którym stoi zmizerniała pelargonia. Z tyłu, oparte o drzewo, bardzo stare dwa drewniane krzyże, przypominające razem krzyż lotaryński.
 Drewniane krzyże w Wojteczkach

Wizyta w Wojteczkach długa nie była, bo otrzymaliśmy telefon, że pan Piotr B. z panem Leszkiem i Krzysztofem czeka na nas pod domem Ewy i Tadeusza. Więc trzeba było wracać.
Gospodarze ulokowali nas na tarasie i serdecznie ugościli. Atmosfera była naprawdę wspaniała, niesamowite, że widzieliśmy się po raz pierwszy a nie znali od lat, aż szkoda, że to popołudnie tak szybko się zakończyło. Nawet mój mąż mnie zaskoczył, ponieważ on tak od razu ludziom nie ufa a wyraźnie było widać, że Ewa i Tadeusz zaskarbili sobie jego sympatię.

Przemiłe spotkanie u Ewy i Tadzia Blicharzów.

Od lewej: Piotr Bochnacki, Artur Dławichowski, Leszek Ćwikliński, Katarzyna Starzomska czyli ja i Sławomir Starzomski - mój ślubny.
fot. Tadeusz Blicharz

Potem już tylko powrót i dalsze poszukiwania…

czwartek, 31 października 2013

Co dalej...

Co dalej…
Przede wszystkim ciągła praca nad drzewem genealogicznym, która przynosiła nadspodziewane efekty i przy tym niezłą zabawę. Po za tym dużo książek, polecam rewelacyjny wynalazek jakim jest wyszukiwarka Federacji Bibliotek Cyfrowych: http://fbc.pionier.net.pl
Naprawdę warto, masa przeróżnych tematycznie książek, między innymi z XIX wieku. Czytałam takie pozycje, których nigdy wcześniej nie wzięłabym do ręki np.: „ Górnictwo i Hutnictwo w Królestwie Polskiem 1815-1830”. A ponieważ otrzymałam wcześniej wiadomość, że Wojteczki mogły być terenem górniczym, musiałam czytać i to. Wprawdzie żadnych informacji o interesującej mnie wiosce nie uzyskałam, za to książka okazała się być całkiem ciekawa.

Pan Dariusz Kalina z Regionalnego Ośrodka Badań i Dokumentacji Zabytków w Kielcach, wspaniały historyk i regionalista dał mi wskazówkę, że śladów Wojteczek mogę szukać w publikacji: „Szkło w Polsce od XIV do XVII w.” Andrzeja Wyrobisza
Nic mi nie pozostało tylko brać się za czytanie.
No to czytałam…
Czytałam…i znalazłam informacje zaczerpnięte z Matryki Koronnej dotyczyły miedzy innymi huty szkła założonej w 1616 roku przez Jana Hutnika syna Adama Woyteczka!!! 
Mimo, że nigdzie nie jest użyta nazwa miejscowości to szczegółowy opis miejsca nie pozostawia wątpliwości, że chodzi o moje Wojteczki. 
Ale żeby nie było, że mam urojenia i sobie to wmawiam, napisałam do nieocenionego Pana Piotra B. A on oczywiście potwierdził moje przypuszczenia.
Ale kim był Adam Woyteczek???
…kolejna niewyjaśniona zagadka…

Pan Dariusz przy okazji zaprosił mnie na sesję popularnonaukową „Mała ojczyzna-wielka historia”, która miała się odbyć 22.09.2013 roku w Ociesękach. Czyli kolejna możliwość uzyskania ciekawych informacji!

15.05.2013 roku otrzymałam zaproszenie od Tadeusza Blicharza na wspólny spacer do Wojteczek (w których przecież jeszcze nigdy nie byłam) i na spotkanie z Panią Stasią Fortuńską Jaroń, która była naocznym świadkiem mordu w Wojteczkach oraz Panem Piotrem Bochnackim! (jaki ten świat mały!). Traf chciał, że akurat w tym czasie delektowałam się widokami naszych pięknych, polskich Tatr i niestety nie mogłam wziąć udziału w wyprawie.
Dla pocieszenia Pan Tadeusz napisał mi sprawozdanie z tej niezwykłej wycieczki:

Dzień dobry
Za nami urocze popołudnie spędzone w miłym towarzystwie na Wojteczkowych ścieżkach. Pani Stanisława mimo swych lat wcale nie jest staruszką. Jest uroczą, elokwentną i bardzo sprawną fizycznie osobą. Na miejsce podjechaliśmy samochodami, a potem ok. 0,5 km przeszliśmy pieszo. pani Stanisława  przez całą drogę opowiadała swoją historię - bez zmęczenia i prawie bez przystanku. Przy pomocy pana Jana Haby zlokalizowaliśmy miejsca wiejskich zagród, a pod krzyżem odmówiliśmy krótką modlitwę za zamordowanych mieszkańców. Pod krzyżem zrobiliśmy też pamiątkowe zdjęcie grupowe.
Na nim od lewej stoją:
Maria Haba, jej córka, Ewa i Tadeusz Blicharz, Jolanta Czerwiec, Andrzej Haba, pani Stanisława, pan Bochnacki i pan Jan Haba.
Wspólnie postanowiliśmy zrobić wszystko, by powstała tam pamiątkowa tablica. Miejsce to jest często odwiedzane przez turystów, bo leży na niebieskim szlaku.
pozdrawiamy
Tadeusz i Ewa Blicharz

Zdjęcie o którym pisał Pan Tadeusz

Przyszedł czerwiec, piękna pogoda, najwyższa pora wybrać się do tych Wojteczek. 
Była to piękna niedziela 9.06.2013. Piękna i słoneczna, ale po południowej stronie wieży telewizyjnej na Świętym Krzyżu, bo po stronie północnej na tle granatowego nieba pioruny pokazywały co potrafią. Swoją drogą ciekawe zjawisko. 
Mój mężuś spoglądał na niebo, ale nic nie mówił, bo doskonale wiedział, że żadna siła mnie nie powstrzyma. I miał rację… ale nie do końca…o tym za chwilę. W Łagowie już było ślicznie, później droga na Sędek, nie obyło się bez błądzenia, ale daliśmy radę. Zajechaliśmy pod krzyż w Orłowinach i tam też postanowiliśmy zostawić samochód. Cudna to miejscowość. Jej dawni mieszkańcy mieszkają teraz w nowych Orłowinach w gminie Wojciechowice. Ale nie zapomnieli… Oni i ich potomkowie co roku, we wrześniu tu, pod krzyżem spotykają się na wspólnej mszy świętej. Historię Orłowin opisał wspominany w poprzednim poście Pan Andrzej Nowak w swojej reporterskiej książce: „Orłowińska ballada”. Wspaniała opowieść…polecam!

Tablica pod krzyżem w Orłowinach

Ale wracając do wycieczki. Z Orłowin, skręciliśmy w drogę leśną, na Widełki ( tak pokazywał drogowskaz). Drogę zdobiły kolorowe motyle, aż strach było żeby któregoś nie nadepnąć. Uszliśmy już ładny kawałek, gdy wreszcie dotarliśmy do miejsca gdzie mój telefoniczny GPS pokazał – Wojteczki! 
To by się zgadzało, ponieważ na drzewach przy drodze skręcającej w lewo widoczne były niebieskie znaki szlaku. Ucieszyłam się jak dziecko, że dobrze idziemy, ale tylko przez chwilę. Okazało się, że Wojteczki przywitały nas koszmarnym błotem, rozjeżdżonym przez samochody terenowe. Moje nieskazitelnie białe buty sportowe na pewno nie nadawały się do brodzenia w tym błoćku…nie wiem czy kalosze dałyby radę. W każdym razie trzeba było szukać innej drogi, ale na nic, skończyło się tym, że moje cudne buty zatonęły po same końce sznurówek w przepięknej, nieźle nasączonej wodą polanie. Trzeba było skapitulować. Nie będę się wyrażać, więc powiem tylko, że byłam wściekła, rozczarowana i takie tam…
Wróciliśmy do samochodu i w ciszy dojechaliśmy do domu…


niedziela, 13 października 2013

Blog wspomnieniowy, czyli książka, której jeszcze nie ma, o Wojteczkach których już nie ma…

Czy ktoś wie, co to właściwie za miejsce te Wojteczki…

Ano właśnie ja też niewiele wiedziałam.

Wprawdzie słyszałam, że to jakaś wioska w Górach Świętokrzyskich, w której niegdyś mieszkali moi przodkowie.  Mój dziadek dawno umarł, moja mama wiedziała tyle, co nic. Pamiętam jak opowiadał, że musi jechać do Ociesęk po swoją metrykę, bo jak przyjdzie pora na niego, nikt nie będzie wiedział gdzie jej szukać.

Zapytałam o te Wojteczki  „Pana Google”,  który jak wszystkim  wiadomo jest skarbnicą informacji. I co? I nic…,
a właściwie prawie nic, …że polana, …że uroczysko, …że niebieski szlak, i tyle??? 

Postanowiłam działać. Był to wrzesień/październik 2010 roku. Zaczęłam umieszczać na różnych genealogicznych i historycznych portalach ogłoszenie typu:

„Szukam wiadomości oraz starych fotografii, nieistniejącej już wsi Wojteczki, parafia Ociesęki w woj. świętokrzyskim oraz informacji o rodzinach Herbusiów, i Kowalików pochodzących z tych okolic.”

Niestety, szło bardzo opornie, przez dwa miesiące…cisza. Aż tu 12.12.2010 roku na portalu "Odkrywaca" i Pan o nicku Zakuta-Zarzycki napisał:

„Do Abana - a informacje z pierwszej ręki ( wspomnienia partyzanta AK ) o walce z niemieckim czołgiem w Wojteczkach leżą
w twoich zainteresowaniach ?To jeśli chodzi o szczegóły, bo zapewne zarys historii tej miejscowości znasz - zatrzymanie linii frontu w 1944 roku, zniszczenie w czasie walk na przyczółku, wysiedlenie ludności po wojnie itd ?"

Ucieszyłam się bardzo, że ktoś się odezwał, oczywiście wtedy jeszcze nie wiedziałam nic o żadnym przyczółku, akcji "Burza" itp. Niestety zbyt wczesna była moja radość, Zakuta – Zarzycki  więcej się  nie odezwał, ani do mnie, ani na forum, mimo że wcześniej często się tam udzielał…

Szukałam dalej...

I tego samego dnia natknęłam się na portal kielckie.com.pl prowadzony przez Tadeusza Blicharza (tak, tak…właśnie ten, na którym znajduje się mój wspomnieniowy blog)

Dzięki Tadziu za gościnność!

No, ale wracając do wspomnień. Oczywiście Tadeusza wtedy jeszcze nie znałam, na stronie jego portalu znalazłam:

„ Wojteczki uroczysko, do niedawna rozległa polana, ostatnio w dużym stopniu zalesiona. Dawniej wieś wśród lasu, z której mieszkańcy w latach powojennych zostali przesiedleni w inne okolice.”

Pomyślałam sobie, a może by napisać do Pana Blicharza, może jednak wie coś więcej.
…i jak zwykle to samo pytanie o nieistniejącą już wioskę. I oto co otrzymałam:

„Witam Pani Katarzyno
Niestety to, co jest na mojej stronie, to wszystko co wiem na temat tego miejsca. Tyle informacji zasłyszanych. No, jeszcze jedna, o egzekucji, jak Niemcy rozstrzelali jedną z rodzin tam zamieszkujących. Akt mordu obserwowało dwóch chłopców, dzieci rozstrzelanych rodziców. Obserwowali z ukrycia i dzięki temu tylko oni przeżyli. Tę opowieść słyszałem dawno temu, jak dowiem się coś więcej to odezwę się do Pani. Prawdą jest, że każdy spacer drogą przez dawną wieś niesie jakiś niepokój, trochę lęk i zmusza do odmówienia paciorka pod krzyżem. Z uwagi na wyjątkowość - tajemniczość tej leśnej enklawy też chciałbym wiedzieć więcej. O zdjęciach nawet nie marzę.
Zatem polecam się Pani pamięci, jeżeli uda się Pani cokolwiek więcej zdobyć na temat Wojteczek - może już ma Pani coś ciekawego, to bardzo proszę o przesłanie na mój adres.
pozdrawiam, Tadeusz Blicharz”

W międzyczasie zaczęłam tworzyć drzewo genealogiczne rodziny Herbusiów, czyli moich przodków. W internecie znalazłam zdjęcia i skany aktów metrykalnych parafii Ociesęki, do której należały Wojteczki. Jak to powiedział mój znajomy Pan Franciszek Piotr Bochnacki (o nim samym później, a będzie o czym pisać), że takie osoby jak ja mogą korzystać z tych zasobów "dzięki pracy nawiedzonych pozytywnie ludzi którzy jadą do archiwum, lub parafii, fotografują, sprawdzają, indeksują, przesyłają do Leszka (Ćwiklińskiego – wspaniałego genealoga) on wszystkie fotki obrabia i dopiero są zamieszczane na stronach. Pan Leszek obrobił już ponad                               4 miliony zdjęć, kilkasetek tysięcy zdjęć wykonał a kiedyś też indeksował. Cała ta zabawa opiera się na małej grupie troszkę zwariowanych osób, które tak samorzutnie, bez grosza pieniędzy państwowych, wykonują tak wielką pracę!"

I w tym miejscu muszę bardzo podziękować właśnie tym osobom, Panu Piotrowi Bochnackiemu, Panu Leszkowi Ćwiklińskiemu, Panu Krzysztofowi Arturowi Dławichowskiemu oraz tym wszystkim „pozytywnie nawiedzonym”, których nie znam, w imieniu swoim i innych początkujących genealogów. Dzięki Wam nasze poszukiwania to czysta przyjemność.

Fakt, przyjemnie…, ale łatwo również nie było…

Jakoś w styczniu 2011 roku dotarłam do reporterskiej książki Andrzeja Nowaka " Orłowińska ballada", która zawiera wspomnienia byłych mieszkańców Orłowin, które sąsiadowały z Wojteczkami, jak się później okazało do orłowińskiej szkoły chodził mój dziadek, a nauczycielem był Antoni Małek, który później zginął w Katyniu. Również tragiczna jest historia gajowego z Wojteczek, Stanisława Czekaja i jego rodziny, która zginęła w straszny sposób z rąk niemieckich oprawców. Naprawdę wstrząsająca książka.




Opuszczony dom w Orłowinach


Pan Andrzej poza tym  co napisał o Wojteczkach w „Orłowińskiej Balladzie”, nic więcej nie wiedział, choć dał mi kilka bardzo cennych wskazówek, między innymi abym dotarła do Stanisława Dunikowskiego – syna nadleśniczego z Orłowin.
Ale jak tu odnaleźć starszego pana w Warszawie, w dobie ochrony danych osobowych. Na razie musiałam sobie odpuścić, nic nie przychodziło mi do głowy.

Szukałam moich Wojteczek dalej. Nawiązałam kontakt z Andrzejem Zagnieńskim z Kielc, pracującym w Nadleśnictwie Łagów, który oprócz informacji przesłał mi zdjęcie mapy i Krzyża, który znajduje się w centralnej części nieistniejącej już wioseczki. 
Pan Andrzej napisał mi, że:

„Wieś Wojteczki powstała prawdopodobnie w XV wieku, jako osada górnicza, w okolicy bowiem, występowały rudy żelaza
i ołowiu. Później ze względu na wyczerpywanie się zasobów rud rozpoczął się proces przekształcania osady górniczej w osadę rolniczą. Pierwszą historyczna wzmianką o istnieniu wsi, do jakiej udało mi się dotrzeć to rok 1647. Na mapie Galicji Zachodniej A. Meyera von Hedensfelda datowanej na lata 1801-1804 istnieją zapiski, że wieś liczyła 6 domów, a zamieszkiwało ją 2 mężczyzn (liczba mężczyzn jest mało to prawdopodobna, no ale tak jest tam zapisane- być może dane były zaniżane (obawa przed poborem do wojska?). Na tej samej mapie jest informacja, że we wsi nie było żadnego konia. Przed II wojną światową na terenie wsi była gajówka. Gajowym w tym czasie był Stanisław Czekaj. Prawdopodobnie na skutek donosu o pomocy partyzantom (ukrywali się oni w gajówce, pomocy udzielał głównie gajowy Czekaj) w marcu 1943 roku wieś została spacyfikowana przez żandarmerię niemiecką. Mieszkańcy zostali rozstrzelani, zabudowania spalono. Po wojnie grunty użytkowane przez byłych mieszkańców wsi powoli zarastały lasem, później przekazano je do zagospodarowania Lasom Państwowym - większość została zalesiona, pozostała łąka tworząca obecnie użytek ekologiczny. Na miejscu starego, drewnianego krzyża postawiono obecnie metalowy.”




Zdjęcie, które otrzymałam od Andrzeja Zagnieńskiego


Kolejną osobą, do której napisałam był Piotr Kacprzak z Ragionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Radomiu.  O Wojteczkach wprawdzie nie uzyskałam informacji natomiast Pan Piotr przesłał mi zdjęcie Stanisława Herbusia i napisał mi jego krótki życiorys:

"Herbuś Stanisław. Gajowy. Urodził się w 1892 roku. Od 1927 roku pracował dorywczo w Nadleśnictwie Łagów Leśnictwie Nieskurzów w charakterze dozorcy leśnego; w tym charakterze pozostawał do 1936 roku. Z dniem 15.X.1936 roku zatrudniony został w Nadleśnictwie Łagów jako praktykant na gajowego (po zmarłym gajowym Frąku) Mieszkał w Olszownicy. Z dniem 1.X.1937 roku mianowany został gajowym; na stanowisku tym pracował do czasu rozpoczęcia wojny."                                      

[Akta osobowe Stanisława Herbusia. Archiwum RDLP Radom]




Według książki Piotra Matusaka" Ruch oporu na ziemi opatowsko sandomierskiej 1939-1945" niestety Stanisława Herbusia spotkał marny los, bo na początku wojny 7IX1939r oddziały niemieckie wkraczając bez walki do Łagowa, podpaliły kilka domów i zastrzeliły przypadkowo idącego ulicą gajowego Herbusia.



Gajowy Stanisław Herbuś


Coś nie coś już wiedziałam, wprawdzie były to strzępki informacji, zawsze lepsze to niż nic. Postanowiłam się nimi podzielić
z Tadeuszem Blicharzem z kieleckie.com.pl. Opisałam mu, czego się dowiedziałam i poskarżyłam, że nie mogę dotrzeć do Pana Stanisława Dunikowskiego. I stał się cud… Pan Tadeusz w następnym e-mailu podał mi numer telefonu!!! do Pana Stasia
i napisał, że ten z niecierpliwością czeka na kontakt ze mną.
Poznałam naprawdę wspaniałego człowieka, serdecznego i chętnie dzielącego się swoimi wspomnieniami. Opowiedział mi o Wojteczkach, o gajowym Czekaju i jego rodzinie, o wysiedleniu wsi i o zalesianiu opuszczonej już wioseczki. Mało tego, otrzymałam zaproszenie do niego, do Warszawy. Jak się okazało od wielu, wielu lat prowadzi kronikę Orłowin, gdzie zamieszczał opowieści i zdjęcia z tej miejscowości i okolic.

Dzwoniłam również do gmin Raków, Łagów i Daleszyce, ale zero informacji. Mimo, że Wojteczki należały do Gminy Raków
i gmina robiła, co robiła by mi pomóc w poszukiwaniach, nawet umówiła mnie z historykiem, to jednak słuch po Wojteczkach zaginął.

Wracając do drzewa genealogicznego…

Błądziłam, myliłam tropy, ale na mojej drodze pojawił się wspaniały człowiek, wspomniany wcześniej Pan Franciszek Piotr Bochnacki. Na portalu Nasza genealogia.pl szukałam swoich przodków i okazało się, że całkiem sporo Herbusiów jest właśnie w drzewie Pana Piotra, które obecnie liczy 11550 osób!!! Ja też już mam w nim swoje miejsce.

Więc co? Oczywiście napisałam do Pana Piotra a on odpisał i tak się zaczęła moja niesamowita przygoda z genealogią. Każda wiadomość od niego dawała mi dużo radości a jednocześnie uczyła. Zaczęłam dostrzegać błędy, jakie popełniałam w poszukiwaniu moich przodków. Opowieści Pana Piotra, pozwalają mi poczuć oddech dawnych czasów i miejsc, Cisowa, z którego Pan Piotr pochodzi jak i Wojteczek, w których przecież z uwagi na położenie, większość elementów etnograficznych było podobnych. Tych naszych e-maili jest bardzo wiele i wiele w nich informacji, ale to pozostawiam książce.
Od dłuższego czasu chodziła mi po głowie myśl, by popełnić książkę, a najlepiej monografię Wojteczek. Nie będzie to łatwe, ale szansa i nadzieja jest zawsze.
Szukając dalej, i wklepując w Google bezmyślnie Wojteczki, Wojteczek, Wojteczkach… Ooo! Coś nowego, klikam link, a tam post zatytułowany „ Rodzina Herbuś”, myślę sobie-jest dobrze. I post jakubka777 tej treści:

” Poszukuję informacji na temat rodziny Herbuś z okolic woj.świętokrzyskiego. Zbieram informacje w celu stworzenia dużego drzewa rodzinnego , w chwili obecnej większość informacji uzyskuje z opowiadań dziadziusa Stefana Herbusia ( ur. 1929 w Wojteczkach ) , wiem że jego ojciec Franciszek Herbuś ( ur.1895 zm. 1984 pochowany na cmentarzu w Kunowie woj.świętokrzyskie ) miał dużą posiadłość ziemską w miejscowości Małe Jodło i był uczestnikiem wojny bolszewickiej i brał udział w Bitwie Warszawskiej w 1920 r. Jego ojciec Tomasz Herbuś ( ur. 1843 zm. 1940 w Wojteczkach woj. świętokrzyskie ) brał udział w Powstaniu Styczniowym w 1963/64 r. i za to został zesłany na Syberie , skąd wracał 3 lata . Proszę o jakiekolwiek informacje na temat rodziny pokrewnej ."

No, moja radość nie miała granic, nie jestem sama. Nie tylko ja szukam Herbusiów a przy tym Wojteczek. Odpisałam…i nic cisza. Dawaj szukać jakubka777 i znów Google. Znalazłam jakąś tam stronę, napisałam… nic. No to może Nk.
I jest!!! Dnia 11.02.2013 otrzymałam:

„Witam bardzo serdecznie, cieszę się, że Pani do mnie napisała. Powiem szczerze, że już wątpiłem w to, że ktoś odpisze na moje pytanie. Jeśli chodzi o informacje to mam ich całą masę, zdobywałem je zarówno wśród rodziny głównie mojego dziadka jak i w archiwum państwowym w Kielcach. Dzieki temu rozbudowałem swoje drzewo do przodka (wydaje mi się, że będzie to i Pani przodek) Marcina Herbuś ur. W 1807 roku we wsi Wojteczki. Posiadam też informacje na temat samej wsi, która już dziś nie istnieje aczkolwiek nie tak ciężko jest ustalić gdzie dokładnie się znajdowała, posiadam bowiem mapy z XIX wieku na których jeszcze widnieje. Całe te informację mogę Pani przekazać i wspólnie spróbować stworzyć duuuże drzewo naszej rodziny. Odezwę się niebawem, pozdrawiam, Piotr”

Piotr Jakubowski i jak się później okazało mój daleki kuzyn, też nosił się z zamiarem napisania książki i tak postanowiliśmy połączyć swoje siły. On ma dziadka Stefana, który jest skarbnicą wojteczkowych opowieści, a ja szukam zaginionych Wojteczek.
A zdarzają się informacje perełki, o których będę na bieżąco informować, ale oczywiście nie o wszystkim, bo wtedy wydanie książki nie miałoby już sensu.

Tak krok po kroczku tworzy się od nowa historia Wojteczek.

Więc teraz piszę do Was, czytających tego bloga:

Szukam informacji o nieistniejącej już wiosce Wojteczki leżącej niegdyś w gminie Rembów, później Raków i Parafii Ociesęki. Może jesteście w posiadaniu jakichś informacji, wspomnień czy dokumentów wzmiankujących o tej miejscowości lub jej mieszkańcach. Będę wdzięczna za każdy okruch informacji.

Oczywiście informacje będę na bieżąco uzupełniać, bo to, co napisałam to jeszcze nie wszystko, co się w międzyczasie przydarzyło.


Wojteczki obecnie.