czwartek, 20 lutego 2014

Dziwna Historia

Szukając śladów Wojteczek, postanowiłam wybrać się z moim ślubnym do późniejszej, po- wojteczkowej posiadłości moich pradziadków w Małym Jodle.
Ale za nim tam dotarliśmy, odwiedziliśmy siostrę mojego dziadka – Zofię i jej rodzinę, która również zamieszkiwała tę miejscowość. A nóż, czegoś więcej się dowiem.
No i … dowiedziałam się, że dom Jana i Wiktorii został sprzedany!!! Nie tego się spodziewałam. 
Do tego żadnych zdjęć, pamiątek czy innych szpargałów. Po prostu jałowo… Cóż nam pozostało … obejrzeliśmy jeszcze okolice sprzedanego domu. Sama chatka z zewnątrz zmieniła się niewiele. Dobudowano tylko przy wejściu , drewnianą werandkę.  Nawet niektóre drzewa zostały te same, choć po trzydziestu latach wydają się jakby trochę większe J  Wróciły wspomnienia, łezka w oku się zakręciła…



"Drewniana Chata na końcu świata"

Natomiast to co jest po wschodniej stronie domu, to już inna bajka,  obecnie jest to miejsce wprost stworzone dla miłośników aut terenowych.  Nie ma już śladu po łące ze stokrotkami i koniku, który się tam pasł. Nowi właściciele chatki, są również właścicielami Camp 4x4 Małe Jodło i utworzyli tam tor off-roadowy.  Więc nie trudno sobie wyobrazić, jak to teraz wygląda. Aczkolwiek , żeby się nie czepiać wąwóz i strumień został. 




Kawałek toru off-roadowego

Po tym rekonesansie, już w domu, w  kiepskim nastroju zasiadłam przed komputerem i jak to mi się czasem zdarza zaczęłam bezmyślnie klepać „Małe Jodło”. Szału nie było. Trochę relacji i zdjęć z imprez off-roadowych , wikipedia, mapy  i ogłoszenie „ Drewniana chata na końcu świata”. Już wiedziałam o jaką chatę chodzi… toż to Herbusiowy domek.
W tym całym rozgoryczeniu a przy tym niezbyt racjonalnym myśleniu, wpadłam na pomysł „a może by tak napisać do nowych właścicieli, remontowali przecież chatkę, może znaleźli jakieś niepotrzebne a nawet uszkodzone rzeczy im do niczego nie potrzebne a dla mnie jedyne pamiątki po Janie i Wiktorii. Napisałam i …zapomniałam.
Po około trzech tygodniach otrzymuję wiadomość od niejakiej Pani Joanny pt.: „Chyba pilne” o krótkiej treści informującej, że jest ona (znaczy Pani Joanna) w posiadaniu kilku mało ważnych dokumentów , że będzie w weekend w Małym Jodle i tu numer telefonu do kontaktu. I znowu emocje, cała moja rodzina nie ma nawet kawałka jakiegokolwiek dokumentu a tu nawet kilka i to u obcej osoby, a niech sobie będą i mało ważne… Dzwonię… 
Pani Joanna okazała się wspaniałą i sympatyczną osobą, tak samo jak ja mającą kręćka na punkcie starych szpargałów oraz historii rodzinnych, no i nie może być inaczej off-roadu.
Opowiedziała mi, jak weszła w posiadanie tych dokumentów. Przyznam, że było to trochę, a może i bardzo niesamowite. Otóż, gdy nabyli tę nieruchomość, po za  ścianami i rozwalającego się pieca nie było tam nic. Od podłóg aż po dach – pustka. Całe wnętrze domku zostało gruntownie odrestaurowane zachowując jednak charakter starej , wiejskiej chaty. Tak jak wcześniej pisałam, na zewnątrz budynek wygląda jak wyglądał, a nowi właściciele zachowali nawet tabliczkę adresową gdzie widnieje nazwisko mojego pradziadka.



Kiedyś nr 1, obecnie 35


Wracając do niesamowitości…
Pewnego dnia, nad Mały Jodłem rozpętała się burza, tak gwałtowna, że z hukiem pootwierały się okna, a ze strychu wysypały się dokumenty i zdjęcia. Wywołało to niezłe poruszenie a Pani Joasia zarzeka się, że nic tam nie było. Myślę, że pradziadek Jan miał na strychu niezłą skrytkę i dlatego nikt wcześniej tam nic nie znalazł i dopiero burza zrobiła swoje… kto wie a nóż sam Jan nam chciał coś przekazać.  Pani Joanna chciała, oprawić znalezione zdjęcia i powiesić w chatce …ale wtedy otrzymała wiadomość ode mnie i postanowiła wszystko mi przekazać. Umówiłyśmy się na lipcową, jak się okazało bardzo upalną niedzielę. Jednak, zastrzegła sobie, że może jej już nie być, ale będzie tam osoba która mi wszystko przekaże. I tak się stało. Odebrałam dokumenty od równie sympatycznego Pana Tomka. 



Mój skarb


Tylko dwie rzeczy się nie zgadzały: nie było to kilka tylko kilkadziesiąt i nie małoważnych tylko dla mnie  wręcz bezcennych dokumentów. Owszem większość były to dokumenty gospodarcze, ale była tam również książeczka wojskowa mojego pradziadka, odpis wyroku spadkowego po moim prapradziadku Wojciechu a także dokument, którego poszukiwałam od miesięcy w różnych archiwach i urzędach – Orzeczenie Wojewody Kieleckiego w sprawie zamiany części osady tabelowej, zapisanej w tabeli nadawczej wsi Wojteczki, pow. opatowskiego, pod nr 1 na grunt z majątku państwowego Małe Jodło powiatu opatowskiego. Byłam przeszczęśliwa. Postanowiliśmy jeszcze raz rzucić okiem na dawną własność Jana i przejść się wąwozem, który był częścią jego posiadłości. Ponieważ nasz samochód nawet nie przypomina  terenówki a dojazd bezpośrednio pod dom zwykłym samochodem  grozi zbieraniem części po drodze, postanowiliśmy go zostawić koło domu Franciszka Herbusia pradziadka Piotra Jakubowskiego – współautora powstającej książki (oczywiście książkę ze mną tworzy Piotr nie Franciszek). 




Dom Franciszka i Elżbiety

 Samochód zaparkowaliśmy ku memu zdziwieniu obok dwóch innych aut. Jak na opuszczone miejsce to trochę dużo.  A z naprzeciwka szły w naszym kierunku dwie osoby płci męskiej, jedna w podeszłym wieku, a druga chyba w moim wieku. Coś mi się zaczęło kołatać po głowie, że słyszałam kiedyś o stryju  Stachu (ostatnio widziałam go jakieś 30 lat temu), który z pomocą zięcia miał uprawiać tam porzeczki. Więc w ciemno… albo trafię albo nie… „dzień dobry stryju…jestem córką Władzi i Zygmunta itd.”
Trafiłam. Chwilka rozmowy i ruszyliśmy w swoją stronę. Chatka jak chatka, od ostatniej wizyty nic się nie zmieniła, obeszliśmy ją dookoła, zrobiliśmy trochę fotek. Przyszła kolej na wąwóz… niezabawiliśmy tam długo… wracaliśmy szybciej niż schodziliśmy, a to był nie lada wyczyn bo stromizna spora była, ale wściekłe komarzyce skutecznie nam pomogły. Pozostał nam powrót, wprawdzie bardzo niewygodny bo wertepy były niewiarygodne ale jakże malowniczy. Z dala rysowały się nasze świętokrzyskie góry a dookoła szumiące złotem pola. Po prostu pięknie J Na franciszkowym podwórzu zastaliśmy jeszcze stryja i jego zięcia Dariusza. Przyszło mi do głowy, że skoro nie mogę obejrzeć domu Jana, a i po remoncie nie ma to większego sensu, to może dom Franciszka warto zobaczyć. Poprosiłam stryja o pozwolenie a on bez wahania się zgodził. To co tam zobaczyłam, trudno opisać. Czas się w tym domu zatrzymał jakieś 80 lat temu. A wzruszenie ścisnęło mi gardło, gdy zobaczyłam na drewnianej belce pod powałą wyryty napis „Dn. 13/07 1920 R.” Była to data budowy tej chaty… budowy w Wojteczkach! Przecież wojteczkowe domy zostały rozebrane i przewiezione właśnie tu do Małego Jodła i ponownie złożone. I ja właśnie w takim domu byłam w którym nie tylko ściany, ale i meble, obrazy oraz inne drobne sprzęty  miały miejsce w „moich” Wojteczkach.




Dn. 13/07 1920 R.
( ale lampy elektrycznej w Wojteczkach nie było)



Była to jedna z najpiękniejszych oraz najbardziej owocnych moich wycieczek w przeszłość.

3 komentarze:

  1. Kasiu, znowu piękna i wzruszająca opowieść. Do tego trzymająca w napięciu, jak dobry kryminał. Pozdrawiamy E i T

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E i T, to że ta i inne opowieści tu są to tylko Wasza zasługa, wcześniej nawet przez chwilę nie pomyślałam, że mogę spisywać historię moich poszukiwań zaginionych Wojteczek. Bardzo dziękuję za pomysł, "gościnę", wsparcie i miły komentarz :)

      Usuń
  2. Czytając tego bloga, chwilami czułem jakbym cofał się w czasie, albo ów czas pękał we mnie odsłaniając obrazy zaprzeszłe, nieistniejące już, a jednak pełne emocji i impresji i życia, które przeminęło. Nigdy nie byłem w tamtych miejscach a pragnę teraz choć raz je zobaczyć. Poczuć zapach owej "chaty na końcu świata", w której z całą pewnościa więcej historii i ludzkich uczuć: łez, szczęścia, bólu, ot życia, niż w tysiącach pustosłowiem zapisanych tomach. Wszystko co zaginione rodzi w nas niepowstrzymaną chęć odkrywania, stwarzanie na nowo. Rozbudzanie do życia, ot, chociażby w ludzkiej pamięci i ludzkich, jakże ulotnych emocjach to wspaniały przykład kreacji. Nie ma nic piękniejszego na tym świecie, niż kreowanie - czymkolwiek by ono było, i jakkolwiek byłoby rozumiane. Wielki pokłon i szacunek dla Autorki bloga. Wierzę, że ktoregoś dnia los i mnie pozwoli odwiedzić te miejsca... Robert.

    OdpowiedzUsuń

Komentarz